Kolejny dzień rozpoczynamy od wizyty nad pobliskim Jeziorem Natron. Lake Natron to miejsce wyjątkowe pod każdym względem. Ze względu na wysokie zasolenie i zasadowy odczyn wody niewiele organizmów jest zdolnych tu przetrwać. Za to Jezioro Natron jest jednym z najważniejszych terenów lęgowych Flamingów Małych, które udaje się dostrzec po krótkim spacerze. Poziom wody w jeziorze waha się w zależności od sezonu, dlatego ciężko mówić tu, że idziemy brzegiem jeziora. Wędrujemy po grząskim gruncie do momentu, kiedy jest to możliwe. Jest przepięknie, róż flamingów kontrastuje z zielenią traw, niebieskim niebem a nad wszystkim góruje Ol Doinyo Lengai. Wracając z nad jeziora przejeżdżamy przez tutejsze wioski. Kolejny raz napotykamy stado żyraf, przy którym zatrzymujemy się na dłużej wpatrując się w te przepiękne zwierzęta. Następnie wyruszamy w drogę na południe. Podróż umilają nam afrykańskie opowieści naszego przewodnika. Popołudniu docieramy w bardziej zaludnione tereny w okolicy Mto Wa Mbu i do okolicznej wioski masajskiej. Wioska masajska którą odwiedzamy nie jest bardzo duża. Wizyta przebiega przyjaźnie i pomimo pierwszych oporów z naszej strony wszystkim udziela się wesoły nastrój. Następnie wyruszamy na południowy zachód nad Jezioro Eyasi.
Kolejny poranek to czas odwiedzin u dwóch ludów żyjących w tej części Tanzanii – Hadzabe i Datoga. Hadzabe to jeden z ostatnich w Afryce ludów zbieracko-łowieckich. Fascynujące spotkanie podczas którego udaje się razem między innymi wspólnie postrzelać z łuku. Odwiedziny u Datoga również przebiegają w bardzo miłej atmosferze. Następnie wyjeżdżamy z powrotem w stronę miasteczka Karatu. Jest ciepłe, niedzielne popołudnie kiedy meldujemy się w lodge malowniczo usadowionej na skarpie Wielkiej Doliny Ryftowej – poniżej nas Jezioro Manyara i rozciągający się wokół Park Narodowy Lake Manyara. To popołudnie przy basenie typu infinity było nam bardzo potrzebne. Relaksowaliśmy się na leżakach co jakiś czas chłodząc się w basenie.
Cały kolejny dzień wypełnia nam wyprawa do Krateru Empakaai. Cała Wyżyna Ngorongoro pełna jest wielkich kraterów, z czego najbardziej znany jest właśnie krater o tej samej nazwie – Ngorongoro. Niewielu dociera w pobliże innych kraterów. My obraliśmy sobie za cel Empakaai i przez cały długi dzień nie spotkaliśmy żadnych innych turystów. Trasa jednak nie jest łatwa. Początkowo omijamy główny krater i jedziemy na północ szutrową drogą. Jesteśmy ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Mijamy wioski masajskie, które wyglądają wyjątkowo malowniczo na tle bezdrzewnych wzniesień. Dalej niestety droga robi się na tyle wyboista i rozmyta po deszczach, że kilka razy musimy wysiadać z samochodu, aby nasz przewodnik mógł „na lekko” ominąć wyboje. W końcu docieramy na krawędź Empakaai. Krater jest duży, choć nie tak wielki jak Ngorongoro i porośnięty egzotyczną roślinnością. Parkujemy samochód i schodzimy dość wyraźną ścieżką w dół, na jego dno. To miejsce przypomina nam Ogrody Edenu. Na dole spotykamy antylopy, które jednak od nas szybko uciekają a także flamingi. Wypatrujemy żyjących tu bawołów afrykańskich, ale cieszymy się, że żadnego nie ma w zasięgu wzroku. Jesteśmy prawdopodobnie jedynymi ludźmi w promieniu wielu kilometrów i czujemy się tu wyjątkowo. Po krótkim pikniku ruszamy z powrotem, do góry na brzeg krateru i stamtąd w długą drogę powrotną. Popołudniu nieco zmęczeni wracamy do miasteczka Karatu.